[R] Morris LRC Mk.I (skala 1:25)
Moderatorzy: kartonwork, Tempest, Edmund_Nita
Agent J-23 znów nadaje.
To znaczy prawie nadaje, bo brakuje jeszcze kilku elementów.
Mały obrazek to mniej więcej rzeczywista wielkość (przynajmniej na moim monitorze). Myślałem jeszcze czy nie zrobić z czarnej kalkomanii imitacji opisów do pokręteł i gniazd, ale ostatecznie stwierdziłem, że to już przesada i wyjdzie z całości jakiś nieczytelny bohomaz.
Pzdr Grzegorz
To znaczy prawie nadaje, bo brakuje jeszcze kilku elementów.
Mały obrazek to mniej więcej rzeczywista wielkość (przynajmniej na moim monitorze). Myślałem jeszcze czy nie zrobić z czarnej kalkomanii imitacji opisów do pokręteł i gniazd, ale ostatecznie stwierdziłem, że to już przesada i wyjdzie z całości jakiś nieczytelny bohomaz.
Pzdr Grzegorz
- PITERPANZER
- Posty: 521
- Rejestracja: sob mar 19 2005, 18:09
- Lokalizacja: Gdańsk
- x 1
Świetny projekt.
Żołnierze brygady karpackiej nazywali użytkowane w Libii a później we Włoszech pojazdy - "kariersami".
Czy to może właśnie "kariers"?
Fragment z książki, w której spotkałem się z tym określeniem:
Zdarzenie z Libii z okresu drugiej wojny światowej, opowiedziane przez pułkownika Józefa Sokola, dowódcę 3 batalionu 3 dywizji strzelców karpackich, doktorowi Adamowi Majewskiemu. Bohaterem zdarzenia był porucznik Zdzisław Mrugalski: Było to w Libii przed drugą bitwą o Gazalę przy jednej z następnych ofensyw. Cały korpus aliancki stanął przed umocnionymi pozycjami włosko - niemieckimi. Włochami dowodził jakiś marszałek czy książę i było ich bardzo dużo, cały korpus, w każdym razie razem z Niemcami przewyższali siły alianckie. Któregoś dnia wieczorem Dzidzio Mrugalski popił sobie zdrowo. O trzeciej nad ranem wyszedł na patrol w kilka kariersów w pustynię. Chodziło o rozpoznanie, czy nieprzyjaciel nie próbuje nas oskrzydlić. Dzidzio patrolował i zabłądził w pustynię. Po wielu godzinach jazdy zobaczyli nagle jakieś wojsko przed sobą. Nie wiadomo na podstawie jakich obliczeń wykalkulował sobie, że to własne miejsce postoju. Było około godziny 1 w południe,byli wyczerpani błądzeniem po pustyni, zabrakło im już wody i chciało się jeść. Dzidzio więc wrzasnął do kierowców, którzy prowadzili kariersy w jednej lini:
- Chłopaki, jesteśmy na miejscu, gazu. Zobaczymy kto pierwszy będzie u koryta. - Chłopaki dali gazu nie bardzo się rozglądając. Gdy podeszli na dwieście metrów, coś im się zrobiło głupio. Jakieś olbrzymie namioty i jakieś dziwne wojsko. Dzidzio Mrugalski przyparty do muru dokończył:
-Zrobiło mi się gorąco, chociaż też przedtem nie było chłodno, bo zobaczyłem wyraźnie, że to Włosi. Kombinuję sobie - uciec już nie da rady, więc wołam:
-Chłopaki, ognia ze wszystkich cekaemów,
Żołnierzom nie trzeba było powtarzać. Okazało się, że wjechali jakimś dziwnym trafem między duże jednostki na tyły kuchni i kasyna sztabu dywizji włoskiej. Zaczęli więc pruć seriami karabinów maszynowych po kasynie sztabu, gdzie właśnie odbywał się galowy obiad, a sam Dzidzio Mrugalski uniesiony zapałem zaczął walić z rakietnicy. Powstała tak potworna panika, że oficerowie włoscy i niemieccy tratowali się nawzajem w bezładnej ucieczce. Wszyscy byli przekonani, że to natarcie i zaskoczenie. Najbliżej stojący pułk bersalierów królewskich zaczął wyrywać piechotą. Nikt dokładnie nie wiedział, jak to się stało, ale w miejscu odległym o trzy kilometry, obserwowanym przez nasze czujki, tłum wojska włoskiego wybiegł na przedpole bez broni.
Jednostki polskie i australijskie ruszyły do natarcia i bez trudu przełamały linie obronne. Cały sztab dywizji dostał się do niewoli, a batalion, którego stan był wtedy niski, bo liczył około czterystu ludzi, wziął dziewięciuset jeńców. Była to największa ilość jeńców wziętych do niewoli przez batalion w ciągu jednego dnia. W sumie nasze brygady, to znaczy polska, australijskie i brytyjskie wzięły tego dnia wiele tysięcy jeńców, w tym kilku generałów.
Dzidzio Mrugalski otrzymał odznaczenia polskie i australijskie, a następnego dnia wpadł samochód z Australijczykami, którzy porwali Mrugalskiego, zanim się ktoś obejrzał. Odwieźli go dopiero po dwóch czy trzech dniach. Miał na sobie australijski kapelusz i był tak spity, że rozbudził się dopiero po kilkunastu godzinach.
Z książki Adama Majewskiego " Wojna Ludzie i Medycyna"
Żołnierze brygady karpackiej nazywali użytkowane w Libii a później we Włoszech pojazdy - "kariersami".
Czy to może właśnie "kariers"?
Fragment z książki, w której spotkałem się z tym określeniem:
Zdarzenie z Libii z okresu drugiej wojny światowej, opowiedziane przez pułkownika Józefa Sokola, dowódcę 3 batalionu 3 dywizji strzelców karpackich, doktorowi Adamowi Majewskiemu. Bohaterem zdarzenia był porucznik Zdzisław Mrugalski: Było to w Libii przed drugą bitwą o Gazalę przy jednej z następnych ofensyw. Cały korpus aliancki stanął przed umocnionymi pozycjami włosko - niemieckimi. Włochami dowodził jakiś marszałek czy książę i było ich bardzo dużo, cały korpus, w każdym razie razem z Niemcami przewyższali siły alianckie. Któregoś dnia wieczorem Dzidzio Mrugalski popił sobie zdrowo. O trzeciej nad ranem wyszedł na patrol w kilka kariersów w pustynię. Chodziło o rozpoznanie, czy nieprzyjaciel nie próbuje nas oskrzydlić. Dzidzio patrolował i zabłądził w pustynię. Po wielu godzinach jazdy zobaczyli nagle jakieś wojsko przed sobą. Nie wiadomo na podstawie jakich obliczeń wykalkulował sobie, że to własne miejsce postoju. Było około godziny 1 w południe,byli wyczerpani błądzeniem po pustyni, zabrakło im już wody i chciało się jeść. Dzidzio więc wrzasnął do kierowców, którzy prowadzili kariersy w jednej lini:
- Chłopaki, jesteśmy na miejscu, gazu. Zobaczymy kto pierwszy będzie u koryta. - Chłopaki dali gazu nie bardzo się rozglądając. Gdy podeszli na dwieście metrów, coś im się zrobiło głupio. Jakieś olbrzymie namioty i jakieś dziwne wojsko. Dzidzio Mrugalski przyparty do muru dokończył:
-Zrobiło mi się gorąco, chociaż też przedtem nie było chłodno, bo zobaczyłem wyraźnie, że to Włosi. Kombinuję sobie - uciec już nie da rady, więc wołam:
-Chłopaki, ognia ze wszystkich cekaemów,
Żołnierzom nie trzeba było powtarzać. Okazało się, że wjechali jakimś dziwnym trafem między duże jednostki na tyły kuchni i kasyna sztabu dywizji włoskiej. Zaczęli więc pruć seriami karabinów maszynowych po kasynie sztabu, gdzie właśnie odbywał się galowy obiad, a sam Dzidzio Mrugalski uniesiony zapałem zaczął walić z rakietnicy. Powstała tak potworna panika, że oficerowie włoscy i niemieccy tratowali się nawzajem w bezładnej ucieczce. Wszyscy byli przekonani, że to natarcie i zaskoczenie. Najbliżej stojący pułk bersalierów królewskich zaczął wyrywać piechotą. Nikt dokładnie nie wiedział, jak to się stało, ale w miejscu odległym o trzy kilometry, obserwowanym przez nasze czujki, tłum wojska włoskiego wybiegł na przedpole bez broni.
Jednostki polskie i australijskie ruszyły do natarcia i bez trudu przełamały linie obronne. Cały sztab dywizji dostał się do niewoli, a batalion, którego stan był wtedy niski, bo liczył około czterystu ludzi, wziął dziewięciuset jeńców. Była to największa ilość jeńców wziętych do niewoli przez batalion w ciągu jednego dnia. W sumie nasze brygady, to znaczy polska, australijskie i brytyjskie wzięły tego dnia wiele tysięcy jeńców, w tym kilku generałów.
Dzidzio Mrugalski otrzymał odznaczenia polskie i australijskie, a następnego dnia wpadł samochód z Australijczykami, którzy porwali Mrugalskiego, zanim się ktoś obejrzał. Odwieźli go dopiero po dwóch czy trzech dniach. Miał na sobie australijski kapelusz i był tak spity, że rozbudził się dopiero po kilkunastu godzinach.
Z książki Adama Majewskiego " Wojna Ludzie i Medycyna"
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
Witam,
Bardzo mi miło, że się podoba. To jednak chyba nawet nie ćwierć modelu, tak więc sporo jeszcze do zepsucia .
Tak jak pisze stary – karriers to Universal Carrier – transporter gąsienicowy. We wspomnieniach autorzy Morrisa nazywają „morriskiem”.
Polskie Morrisy nie walczyły w Afryce. Używano je do szkolenia i defilad w Iraku, Palestynie, Libanie. W 1943 po przejściu do Egiptu oddziały je używające przezbrojono na Staghoundy.
Początki pokrywy przedziału silnikowego z wytrasowanymi „podziałami”:
Pzdr Grzegorz
Bardzo mi miło, że się podoba. To jednak chyba nawet nie ćwierć modelu, tak więc sporo jeszcze do zepsucia .
Tak jak pisze stary – karriers to Universal Carrier – transporter gąsienicowy. We wspomnieniach autorzy Morrisa nazywają „morriskiem”.
Polskie Morrisy nie walczyły w Afryce. Używano je do szkolenia i defilad w Iraku, Palestynie, Libanie. W 1943 po przejściu do Egiptu oddziały je używające przezbrojono na Staghoundy.
Początki pokrywy przedziału silnikowego z wytrasowanymi „podziałami”:
Pzdr Grzegorz
Obejmy trzymające pióra resorów. Do wykonania sworzni wykorzystałem rozciągniętą ramkę modelu plastikowego i zapalniczkę. Do otworów w obejmie wetknąłem przycięty pręcik tak by z każdej strony wystawał na ciut mniej niż milimetr. Płomień zapalniczki przybliżony do takiego polistyrenowego pręcika powoduje, że tan pęcznieje tworząc grzybek – czyli to co chcemy uzyskać. Wielkość grzybka zależy przede wszystkim od tego jak dużo pręcika wystaje z obejmy. Jak widać na powiększeniu jeden pozostawiłem za długi i grzybek jest wyraźnie większy. Bez powiększenia nie rzuca się to jednak w oczy więc tak pozostanie.
Pzdr Grzegorz
Pzdr Grzegorz
Tylne zawieszenie gotowe do malowania i montażu. Zrobiłem błąd nie odlewając resorów razem z „uszami” do montażu w samonośnym nadwoziu. Obawiam się teraz, że krucha i cienka żywica na końcach resorów mogłaby nie wytrzymać obciążenia (autko będzie dość ciężkie), stąd zamiast dokleić od góry te „uszy” wypiłowałem w plastikowym pręcie szczelinę, w którą wetknąłem końcówkę resora. Nie tak to było mocowane, ale jak się nie myśli zawczasu to trzeba później kombinować. Po zamontowaniu w nadwoziu ten element jest praktycznie niewidoczny – choć wątpliwe to pocieszenie.
Pzdr Grzegorz
Pzdr Grzegorz